Tomasz Opoka - Wielka przygoda

Lepiej będzie, jeśli od razu przyznam się. Jestem groźnym - w to wierzę - nosicielem zakaźnej choroby żeglowania. Chcę zarazić nią jak najwięcej osób, przede wszystkim czytelników „Niewidomego Spółdzielcy”. Tym, którzy chcieliby, po przeczytaniu artykułu, spróbować żeglarstwa na własnej skórze, wyjaśnię, że istnieje możliwość zorganizowania kursu żeglarstwa specjalnie dla grupy niewidomych. Uzyskałem w tej sprawie wstępną zgodę władz Jacht-klubu Polski.

Credo - dlaczego żegluję?

W żeglarstwie najbardziej zastanawia mnie harmonia pozornych przeciwieństw. Łódź, woda, wydęte żagle, to przecież tandetna sielanka dla statystycznego wczasowicza. Na szczęście chwile sielskiego pływania są - z żeglarskiego punktu widzenia - dopustem bożym, i nudą. Toż samo żeglarstwo, gdy przyjrzeć się mu lepiej, jest zespołem precyzyjnych, racjonalnych reguł postępowania, stanowi dorobek tysięcy lat i praktyki bezwzględnie weryfikującej błędy. Kiedy wiatr przybiera na sile można docenić mądrość każdego węzła, sens każdej komendy. Im mocniej wieje, im trudniej zapanować nad wodą i wiatrem, tym bardziej odczuwa się jakieś szczególne braterstwo z i pozostałymi członkami załogi. Oni liczą na mnie, i nie mogę ich zawieść, oni też czują, że im ufam, jesteśmy na jednej łodzi, jak alpiniści związani jedną liną. Jeśli przydarzy się coś niedobrego - będziemy razem. Ile najwznioślejszej radości, gdy za pomocą sznurków i drążka godzimy wiatr z wodą, gdy łódź pnie się na fale, a szum wody i wpadające do kokpitu; bryzgi sygnalizują dużą prędkość. Prawdziwi żeglarze to ci, którzy kochają wiatr, ci, co czerpią radość z panowania nad żywiołem. Niestety, przez ok. 330 dni w roku (99%) wieją słabe wiatry. Pół biedy, jeśli słabowitym zefirkom towarzyszy słońce; można wyciągnąć się na pokładzie, pogrzać kości, gorzej, kiedy zapomni o nas i wiatr i słońce. Bezczynność i zimno - tego żeglarze nie lubią.

Pierwsze wodniackie doświadczenia zebrałem będąc całkiem jeszcze małym brzdącem. Chlapałem się razem z rówieśnikami we wspaniałych kałużach. Żeglowałem wtedy patykami, nakrętkami od słoików, nie wspomnę już o tak wspaniałych okrętach jak eliptyczne blaszanki po sardynkach. Po ukończeniu ósmej klasy, za dobre wyniki w nauce, dostałem kilkunastoletni kajak z żaglem. Po niewielkim remoncie nadawał się do użytku. Służył mi przez pięć sezonów. Potem nadeszła pora, by przesiąść się na większą, bardziej doskonałą łódź. Podkusiłem trzech widzących kolegów, postanowiliśmy zbudować cztery łodzie typu BS2. BS wygrała konkurs na najbezpieczniejszą konstrukcję 1976 roku. Posiada sześć komór wypornościowych, co gwarantuje pełną niezatapialność, ma cztery metry długości, półtora metra szerokości, niesie dwa żagle o łącznej powierzchni 7 m2.

Załoga składa się z dwóch lub trzech osób. Przepisy PZŻ zwalniają osoby prowadzące łodzie o powierzchni nieprzekraczającej 7 m2 z obowiązku posiadania patentu żeglarskiego, wystarczy zwykła karta pływacka. Zapamiętajmy - musimy posiadać kartę pływacką, a raczej musimy umieć pływać.

Zaczęło się od sklejki

Wszyscy udziałowcy maszoperii czuli się w wodzie jak ryby, a więc od wyjścia na wodę dzieliło nas tylko paręset godzin pracy nad łodziami. Kupiliśmy plany i zyskaliśmy od projektanta zezwolenie na budowę. Przez rok kompletowaliśmy surowce. Po roku było wszystko, zaczęła się budowa. Od wielu lat interesuję się modelarstwem jachtowym, dlatego młotek, piła i strug nie mają dla mnie zbyt wielu tajemnic. Nie mogłem wykonywać tylko tych czynności, które bezwzględnie wymagały korzystania z pomocy rysunku. Było to bez wątpienia duże ograniczenie. Można by je usunąć stosując jako wzorzec, zamiast rysunku, zbudowaną już łódź należącą do tej samej klasy, co budowana przez nas jednostka.

Dokładne poznanie łodzi, aż po najdrobniejsze detale, wymierzenie wszystkich części pozwoliłoby budować łódź bez pomocy rysunku. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu czytelników moje wyjaśnienia nie brzmią przekonywująco. Dodam więc, że sposób budowy bez pomocy rysunku wypróbowałem konstruując modele jachtów. Nie zdecydowałem się na powtórzenie eksperymentu na pełnowymiarowej łodzi, gdyż ewentualne niepowodzenie kosztowałoby zbyt wiele jak na studencką kieszeń. Modelarskie doświadczenia wskazują na bezpodstawność obaw, ale być może o czymś zapomniałem, może pominąłem jakiś problem nieistniejący dla modelarza, a pojawiający się przy zmianie skali łodzi, dlatego konieczna jest staranna analiza całego procesu i trochę szczęścia. Samodzielna budowa stanowi dla mnie nie lada pokusę. Jestem przekonany, że następną łódź będę konstruował bez pomocy osób widzących.

Po trzech latach wodowaliśmy nasze maleństwa na Zalewie Sulejowskim. Moje pływadełko otrzymało imię „Kruszynka”. Rozpoczął się drugi etap przygody — żeglowanie. Do poprawnego przemieszczania się w przestrzeni potrzebne są dwa typy informacji: informacje dotyczące kierunku do celu i informacje o przeszkodach znajdujących się na tej drodze. Wyobraźmy sobie wielki, pusty, równy plac. Stoimy na środku tego placu, mamy dojść do celu znajdującego się gdzieś na obrzeżu obszaru naszego eksperymentu. Osoba widząca odszuka cel wzrokiem, niewidomy musi uzyskać informację inną drogą, to jasne. Może to być sygnał dźwiękowy, zapachowy, bądź inny, równie czytelny - pomyślmy! Na otwartej przestrzeni wieje wiatr. Czujemy na twarzy jego podmuchy, co więcej, nawet bez żadnego treningu potrafimy określić - w miarę dokładnie, skąd wieje wiatr. Jeśli w ręce będziemy trzymać np. papierową chorągiewkę, która zawsze dąży do ustawienia się w linii wiatru, tzn. równolegle do jego kierunku, nasza informacja stanie się bardziej czytelna i pewniejsza. Pewnym ułatwieniem może być też obserwacja niesionego wiatrem piasku. Teraz zamieńmy rekwizyty. Plac to jezioro, my siedzimy na łodzi, chorągiewka to żagiel, wiatr gna nie piasek, lecz fale. Żeglarz obserwując zachowanie żagli, charakter kołysania na fali, wsłuchując się w szum wody opływającej kadłub burzliwie, bądź łagodnie, zależnie od kąta zawartego między osią symetrii łodzi a linią wiatru, może utrzymać stały kierunek w stosunku do wiatru. W ten sposób uzyskaliśmy informację pierwszego typu i potrafimy zdążać do celu, a to już jest coś. Pozostaje problem omijania przeszkody. Niestety w tym przypadku wzrok jest niezastąpiony. Na nasze szczęście na dużych akwenach przeszkody zdarzają się rzadko, ponadto turystyczna łódź żaglowa płynie dość wolno, zwykle nie przekraczając 15 km na godz.

Pora na praktyczne wnioski

Potrafimy odczytywać kierunek wiatru, a więc bez wątpienia możemy zajmować się ustawianiem żagli. Na pustych akwenach możemy też sterować, utrzymując stały kąt między osią symetrii łodzi, a linią wiatru. Na niewielkich, zatłoczonych obszarach lepiej będzie pozostawić ster osobie widzącej, lub przynajmniej zapewnić sobie precyzyjną i szybką informację o zbliżających się przeszkodach. Wszystkich nieufających teorii zapewniam, że wszystko, o czym piszę sprawdziłem na własnej skórze, żeglując z dziewczyną. Moja załoga nie posiadała żadnego przygotowania żeglarskiego, chcąc nie chcąc stałem się mózgiem załogi. Pływaliśmy w różnych warunkach, jesteśmy cali, zdrowi i bardzo zadowoleni. Nie zaliczyliśmy ani jednej wywrotki, nie wzięliśmy udziału w żadnej kolizji. Powodzenie zachęca do dalszych eksperymentów.

Znakomity pomysł

Jeden z moich przyjaciół pokazał mi artykuł o niewidomych żeglarzach zamieszczony w amerykańskim miesięczniku żeglarskim. Grupka niewidomych Amerykanów wpadła na znakomity, sądzę, pomysł. Każdy z nich prowadził łódkę w pojedynkę. Nad bezpieczeństwem całego przedsięwzięcia czuwał znajdujący się na motorówce instruktor. Kontakt między instruktorem i żeglarzami zapewniały radiotelefony, dzięki temu liczna grupa żeglarzy, korzystając co pewien czas z informacji przekazywanych drogą radiową, mogła swobodnie poruszać się po akwenie położonym w zasięgu wzroku instruktora. Jeśli będę dysponował radiotelefonem postaram się już w bieżącym sezonie wypraktykować ten sposób żeglowania.

Żeglarska przygoda nie kończy się w chwili rzucenia cum. Po przybiciu do brzegu należy przygotować łódź do spoczynku, uporządkować jej wnętrze, dokonać niezbędnych napraw żagli, lin i kadłuba. Zwyczajowo czynności te określa się mianem prac bosmańskich. W roli bosmanów możemy radzić sobie równie dobrze jak nasi widzący koledzy. Węzły, sploty i ściegi nie mają naprawdę nic wspólnego z czarną magią.

Na koniec kilka uwag o tym, o czym pisać najtrudniej — o kulturze żeglarskiej. Ludzie wędrują po rzekach, jeziorach i morzach, bagatelka, od paru tysięcy lat. Okrętom powierzali swe losy spokojni kupcy, awanturnicy, poszukiwacze przygód i złota, koronowane głowy. Razem z nimi wyruszali na morskie szlaki argonauci, szukał drogi do Itaki nieustraszony Odys, prowadził ku Nowemu Światu sternik Santa Marii, jęczał w sztormach wyklęty przez Boga i ludzi upiorny latający Holender. W chwilach wytchnienia w ciasnych tawernach i zakopconych kubrykach opowiadano o ich przygodach, śpiewano, zależnie od nastroju, smętnie o zakochanym żeglarzu, co to musi opuścić ukochaną, albo rubasznie, tak że aż uszy więdną, o tym, co ów marynarz wyczyniał po powrocie i ile w międzyczasie wypił rumu i grogu. Tradycja żeglarskiego śpiewania nie zginęła. Śpiewa się na każdym biwaku, przy każdym żeglarskim ognisku. W każdą ostatnią środę miesiąca w klubie na Starym Mieście odbywają się spotkania żeglujących bardów. W imieniu organizatorów i własnym serdecznie zapraszam. Co roku w lutym odbywa się w Krakowie festiwal piosenki żeglarskiej. W tym roku wystąpiłem w roli wykonawcy. Zaprezentowałem trzy autorskie utwory. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, zdobyłem dwie nagrody: nagrodę publiczności i nagrodę PZŻ za wysokie walory literackie i muzyczne piosenek. Atmosfera festiwalu była znakomita. Trudno uwierzyć, że tak dobrze może się bawić przypadkowo dobrana grupa ludzi, szczególnie, jeśli jedni mają po piętnaście, inni po pięćdziesiąt lat.

Czy żeglarstwo jest trudne?

Myślę, że nie. Któryś z wielkich powiedział: „żeglarstwa można nauczyć się przez 15 minut, a potem trzeba się go uczyć przez całe życie”. Od siebie dodam, że rzadko bywają nauki tak przyjemne, jak ta, pobierana pod żaglami. Tym, którzy po przeczytaniu artykułu zapragną spróbować swoich sił, przypomnę, że już w tym sezonie jest szansa zorganizowania kursu żeglarstwa dla grupy niewidomych. Warunkiem wstępnym jest posiadanie umiejętności pływania. Zainteresowanych proszę o nadsyłanie listów na adres redakcji. Aby przekonać niezdecydowanych, rzucam na stół ostatniego atutowego asa. Posłuchajmy jak pięknie zachęcał do żeglowania Byron:

... któż pojmie? — prócz tych samych, którzy
Pląsali z falą rozigranej burzy
Tę pełność życia, ten war krwi, co pali
Serce żeglarza na bezdrożnej dali...

Byron - „Korsarz"



[artykuł zamieszczony w: Niewidomy Spółdzielca – Miesiecznik Rehabilitacyjno-Ekonomiczny Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych, Rok XXII, Sierpień 1983, Nr 8/198]