Johan Meijer - Wspomnienie o Tomku

Powodem mojego pierwszego spotkania z Tomkiem nie była muzyka. Studiowałem nauki ekonomiczne na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie, a On był studentem warszawskiej SGPiS (obecnie – Szkoły Głównej Handlowej). SGPiS corocznie organizowała seminaria z udziałem studentów z całej Europy. W kwietniu 1978 roku odbywały się one w wielu grupach tematycznych, poświęconych różnym zagadnieniom ekonomicznym: rynkowi, gospodarce planowej itp. Seminariom towarzyszyły liczne imprezy sportowe i kulturalne odbywające się zazwyczaj wieczorami. Któregoś wieczora w jednej z ogromnych sal uczelnianych usłyszałem kogoś śpiewającego z akompaniamentem gitary utwór Woody Guthriego „This land is your land“. Już od pierwszej chwili ten głos mnie urzekł. To był Tomek. Zaśpiewał kilka innych piosenek – w języku angielskim, po polsku i po rosyjsku. Ponieważ też śpiewam i gram na gitarze, wdaliśmy się w rozmowę, po czym poszliśmy do mojego pokoju hotelowego wraz z kilkoma innymi studentami zainteresowanymi muzykowaniem, gdzie razem śpiewaliśmy. Była z nami Marie-Hélène z Paryża, która grała i śpiewała piosenki francuskie. Wszyscy świetnie się bawili i postanowiliśmy pozostać w kontakcie. Tego samego roku, we wrześniu, Tomek ze swoją przyjaciółką odwiedzili mnie w Rottterdamie. Ponieważ był niewidomy, nigdy nie podróżował samotnie. Prócz wspólnego grania i śpiewania wiele dyskutowaliśmy na temat polityki i społeczeństwa. Zaskoczyło mnie, że Tomek lubił zwiedzać muzea. Zrozumiałem, że niewidomi są w stanie dostrzec to, czego inni nie widzą.

Piosenkę „Grote Witte Vogel“, czyli „Wielki biały ptak“ napisałem w 1979 r. Do tej muzyki Tomek napisał słowa piosenki „Mewy“. Jestem pewien, że śpiewałem mu ją podczas kolejnych odwiedzin w Polsce. Rotterdam leży blisko Morza Północnego i do jej napisania z pewnością zainspirowały mnie prawdziwe mewy. „De Nordzee“ czyli „Morze Północne“ zapewne śpiewałem podczas naszego pierwszego spotkania w 1978, ponieważ miałem tę piosenkę wtedy w moim repertuarze. W 1980 roku podczas mojej kolejnej wizyty w Polsce wyczułem zmianę - ludzie nosili znaczki „Solidarności“, optymistycznie mówili o zmianach. Zazwyczaj spotykałem się z Tomkiem w jego pokoju, w akademiku przy Al. Niepodległości 147. Śpiewaliśmy godzinami a naszymi słuchaczami była brać studencka. Odwiedzaliśmy też przyjaciół po domach. Muzykowaliśmy razem przy herbacie, przy wódce. Byłem też w jego rodzinnym domu w Tomaszowie.

Między moimi kolejnymi odwiedzinami w Polsce pisywaliśmy do siebie i telefonowaliśmy, choć w tamtych czasach rozmowy między krajami zachodnioeuropejskimi a Polską były bardzo czasochłonne. Zazwyczaj zaczynałem po godzinie 23, bo przedtem nie było szans na połączenie. Bez przerwy, raz po raz, wybierało się numer, z którym chciałeś się połączyć, niekiedy bezskutecznie. Żartowałem, że kiepskie łącza poprawiają moje granie na gitarze, sprzyjając ćwiczeniu palca wskazującego. Mało kto pamięta, że wtedy wybierało się numer za pomocą obrotowej tarczy.

Po skończeniu studiów, w 1980 r. z kilku powodów zamieszkałem w Berlinie Zachodnim. W tamtych czasach w Holandii trudno było o jakieś ciekawe zajęcie. Natomiast w latach osiemdziesiątych w Berlinie Zachodnim było kilka pubów, w których grano folk i w których można było wystąpić. Choć zdobycie polskiej wizy wciąż było kosztowne i czasochłonne, z Berlina było też łatwiej wybrać się w odwiedziny do Tomka w Polsce. Tomek również nieraz bywał u mnie na Kreuzbergu. Kreuzberg był naszą bazą wypadową lub mejscem powrotu z wielu wycieczek po Europie Zachodniej. Któregoś wieczoru, gdy grałem w „Go-In“, zagrał ze mną Tomek, po czym kontynuował występ samodzielnie i został entuzjastycznie przyjęty przez zgromadzonych.

Wprowadzony nocą z 12 na 13 grudnia 1981 stan wojenny uniemożliwił niemal całkowicie kontakty z Polską. Jeszcze kilka tygodni wcześniej odwiedziłem Tomka, a teraz nie było już takiej możliwości. Wciąż pamiętam to uczucie bezsilności, gdy raz po raz próbowałem dodzwonić się do niego, choć wiedziałem, że nie jest to możliwe. Jeszcze mam taśmę z wielokrotnie słyszanym komunikatem: “Der Fernsprechverkehr mit der Volksrepublik Polen ist zur Zeit unterbrochen” (Połączenia międzynarodowe z Polską Rzeczpospolitą Ludową chwilowo nie mogą być realizowane). Przez kolejne miesiące nie mieliśmy żadnego kontaktu. W maju 1982 jeden z moich najlepszych przyjaciół wybrał się do Polski, by ożenić się z dziewczyną, którą tam poznał. Przy okazji wziął mój list do Tomka. W czerwcu pojechałem już jako świadek na ślub przyjaciela i wreszcie mogłem się z Tomkiem zobaczyć. Opowiedział mi, co działo się w tym czasie, o strachu przed aresztowaniem. W Polsce panował dość minorowy nastrój, ale we wszystkich akademikach słuchano muzyki Kaczmarskiego, Gintrowskiego i Łapińskiego. Wątpię, by muzyka mogła zmienić świat, lecz niekiedy pomaga ona ludziom przetrwać. Prócz muzyki Tomek miał jeszcze jedną pasję: żeglarstwo. I bardzo żałuję, że nigdy ne było mi dane wybrać się z Tomkiem pod żagle. Podczas jednej z wizyt niemal do tego doszło, lecz jak na złość pogoda nie dopisała.

Około 1982 r. Tomek zaczął realizować swoje muzyczne ambicje. Kiedyś powiedział mi, że moje muzyczne pasje robią na nim wrażenie – choć ja nie uważałem moich starań za zbyt wielkie. Pisał nowe piosenki, próbując różnych aranżacji. Napisał polską wersję mojej „Mewy“ i aranżację „De Nordzee“. Ze względu na sukcesy odniesione na festiwalach Shanties, Yapa, OPPA, zdobył popularność wśród innych polskich piosenkarzy i tekściarzy. Pamiętam jego compagnons de métier, wśród nich Tolka Murackiego i Piotra Bakala, przychodzących do jego pokoju w akademiku na wspólne śpiewanie. Teraz Tomek zabierał mnie ze sobą na swoje koncerty. Wiosną 1983 r. udałem się z nim na koncert w jakimś gliwickim klubie. Dotychczas zwykle występowałem przed mniej więcej 25 słuchaczami, sączącymi piwo w zachodnioberlińskim pubie. Podczas tego koncertu ponad 100 rozentuzjazmowanych osób słuchało naszego występu.

Zdarzenie to zainspirowało mnie do napisania niemieckiej piosenki, zatytułowanej „Konzert in Gliwice“. Pod każdym względem było to inspirujące i twórcze doświadczenie. Polskę odwiedziłem ponownie jeszcze tego samego lata, tym razem z moją partnerką Annelies, z którą śpiewałem. Któregoś dnia występowaliśmy dwukrotnie w Łodzi - jeden koncert odbył się w klubie studenckim, a drugi na uniwersytecie. Liczba studentów, słuchających naszych koncertów przekonała nas, że przypadliśmy im do gustu. W październiku Tomek jeszcze raz gościł u mnie w Berlinie. Jednym z przystanków w tej podróży było Wiesbaden, gdzie Tomek był na badaniach lekarskich. Wyniki miał dobre. Byliśmy pełni optymizmu i snuliśmy plany na najbliższe lata. Wszak z pewnością zagramy jeszcze wiele wspólnych koncertów. Myślałem o dłuższym pobycie w Polsce, bo dotychczas moje przyjazdy ograniczały się do 7, maksimum 10 dni. Moje plany mogły wydawać się tym dziwniejsze, że w tym czasie wiele osób chciało emigrować z upadającej politycznie i ekonomicznie Polski. Chyba obaj wierzyliśmy, że muzyka jest dobrym antidotum na wszystkie nieszczęścia tego świata.

Jednak nie było antidotum na chorobę Tomka – pierwsza wzmianka o niej dotarła do mnie w 1984 roku. Odwiedziłem go dwa razy wiosną w Warszawie i dwa razy w Heidelbergu, gdzie przebywał w szpitalu na obserwacji. Podczas tych spotkań widziałem na własne oczy, jak pogarszał się stan jego zdrowia. Pewnego dnia wybraliśmy się z przyjaciółmi na rynek warszawskiego Starego Miasta. Mieliśmy ze sobą gitarę, zaśpiewałem coś, potem zaczął śpiewać Tomek, lecz nie mógł skończyć, bo głos odmówił mu posłuszeństwa. To było bardzo bolesne doświadczenie i dla niego i dla nas.

Zacząłem uczyć się języków słowiańskich na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie a potem wziąłem udział w letnich kursach na Uniwersytecie w Leningradzie. Udało mi się stamtąd dodzwonić do Polski i wtedy po raz ostatni słyszałem głos Tomka. W drodze powrotnej do Berlina chciałem wysiąść z pociągu w Warszawie, lecz ostatniego dnia pobytu w Leningradzie skradziono mi portfel i paszport. Musiałem pojechać do Ambasady Holenderskiej w Moskwie, by dostać nowy paszport i stamtąd poleciałem samolotem do Berlina. Paszport był również potrzebny, bym mógł ponownie przyjechać do Polski. Wieść o śmierci Tomka dotarła do mnie, gdy wraz z Annelies pracowaliśmy na obozie młodzieżowym nad Bałtykiem w Niemczech Zachodnich. Zdążyliśmy na Jego pogrzeb. Choć jestem wychowany w tradycji kalwińskiej, pogrzeb obrządku rzymskokatolickiego zrobił na mnie duże wrażenie. Był dla mnie źródłem pociechy przez wiele, wiele lat. W kaplicy w Inowłodzu zaśpiewałem nasze „Mewy“ i „Sharika“ Bułata Okudżawy. Przestałem żyć muzyką. Nie mogę powiedzieć, by to były złe lata - urodzili się moi obaj synowie, śpiewałem im piosenki dla dzieci. Lecz do muzyki wróciłem dopiero zimą 89/90, gdy zacząłem występować w londyńskich pubach. Dopiero potem zacząłem myśleć o komponowaniu muzyki i ponownym pisaniu tekstów.

Europeana

Śmierć Tomka była dla mnie wielkim szokiem. Pięć lat później Europa zmieniła się nie do poznania. Znikły irytujące bariery, utrudniające współpracę muzyków z różnych krajów. Czasy się zmieniły. Łączyła nas muzyka, lecz rozmawialiśmy ze sobą na wszelkie tematy. Pamiętam pewną wyprawę pociągiem na południe Polski. Tomek czytał o Szwecji i z entuzjazmem wypowiadał się o szwedzkiej polityce ekonomicznej. Był zwolennikiem łączenia swobody gospodarczej z odpowiedzialnością społeczną. Tomek interesował się życiem i ideami innych ludzi. Już będąc ciężko chory, czytał książkę o stosunkach polsko-niemieckich. Sięgając myślą wstecz, uważam, że byliśmy jednymi z pionierów współpracy ludzi z krajów leżących po różnych stronach Żelaznej Kurtyny. A w tamtych czasach to nie było łatwe. Uważam Tomka za polskiego patriotę, kochającego swój kraj i swój język ojczysty, lecz w tej jego miłości było miejsce dla ludzi z innych krajów. Jak ujął to Václav Havel: „swój kraj możesz kochać tylko wtedy, gdy kochasz ich wszystkich.”

Pracując obecnie z moją żoną, Diete, nad tłumaczeniami tekstów różnych piosenkarzy i tekściarzy europejskich, czuję, że robimy to właśnie w takim duchu: kochając nasz język, ale zachowując otwartość serca i umysłu na inne języki i idee. Naszemu projektowi nadaliśmy roboczą nazwę „Europeana“, jeszcze na długo przed powstaniem internetowego serwisu europeana.eu, będącego repozytorium kultury europejskiej. Europę łączy wiele wspólnych tradycji, również muzycznych. Odwiedzając grób Tomka z jego synem Łukaszem, wdową po Tomku, Marzenną, i jej mężem, poczułem wdzięczność za rolę, jaką odgrywa On w komponowanej przeze mnie muzyce. Śpiewając, czuję akompaniament innych głosów i instrumentów; jednym z nich jest Tomek.